01.10.2013 06:56
Wyprawa po złote runo*
Dziwny był to wyjazd, bo w ten sam czwartek, kiedy
otrzymałem znak, żeby przestać być rowerzystą, widziałem sąsiada
w sile wieku zabieranego przez ambulans próbujący
bezskutecznie podtrzymać go przy życiu. A przecież godzinę
wcześniej widziałem go, gdy wysiadał w świetnym zdrowiu z
samochodu dowcipkując ze znajomym. Nie pił, nie palił. Kto wie,
może dlatego został nieboszczykiem? Uświadomienie sobie kruchości istnienia przed
700 km trasą motocyklową nie wpływa najlepiej na morale.
Niedzielne słońce rozwiało jednak wszystkie moje wątpliwości,
Yamah na wieść o podróży naprężył opony i tak na godzinę
przed południem ruszyliśmy w świat, przez co rozumieć należy
centralną część kraju, który doświadczył w swojej historii
wiele, zbyt wiele, jak powiadają
niektórzy. Polska jest piękna, wie to każdy, także ja.
Nie bywa zbyt ładna prawdopodobnie wyłącznie na wysokości drogi
krajowej nr 1 pomiędzy Sosnowncem, a Łodzią, co stwierdziłem po
raz kolejny z niejakim smutkiem. Nie ma tam nic, co ujęłoby moje
serce: krajobrazowa bezbarwność tego odcinka przywoływała mi na
myśl kilku nudnych znajomych, którzy potrafią tylko o
jednym, przez co wcale nie należy rozumieć to, co każdemu
przychodzi w tej chwili na myśl. Po osiągnięciu celu i przywitaniu się najpierw
z rodziną, potem z inwentarzem siedliśmy przy stole, który
- jak to stół wiejski - okryty został mnogością
najróżniejszych mięsnych specjałów wywodzących się
w najprostszej linii od niedawno ubitej świni. Obfitość kulinarną
przepijaliśmy pomagającym trawić dostarczonym przeze mnie
trunkiem, który także - w wypadku nadużywania - potrafi
wpędzać w biedę całe rodziny, ba, całe społeczności. Ostatni papieros przed snem wypalony na
podwórku okazał się wehikułem czasu. W towarzystwie
zapachu obornika rozścielającego się po wszystkich polach,
przeniosłem się do dzieciństwa i zobaczyłem znów, jak
kilkadziesiąt metrów, od którego stoję paliłem w
zbożu pierwsze Giewonty, licząc w szczenięcej zuchwałości, że nie
zostanę przyłapany na tym bezprawnym procederze. I wiele innych
sytuacji sobie przypomniałem w czym nie różniłem się
specjalnie od innych ludzi zaglądających w swoje serca przez
pryzmat czasu przeszłego. “Łapmy chwile ulotne jak ulotka”,
pomyślałem finalnie przy pomocy mojego ulubionego tekstu
Paktofoniki, pstryknąłem w czerń siekniętego gwiazdami nieba
czerwienią żaru i poszedłem spać. Wracając tą samą drogą obładowany wiejskimi
dobrami wyklinałem Łódź za brak wciąż budowanej obwodnicy,
dzięki czemu przejazd przez miasto - nawet w niedzielę - staje
się faktem co najmniej niewygodnym. Z kolei Yamah narzekał na
stan nawierzchni łódzkiego asfaltu, a zwłaszcza miejsc
bezpośrednio stykających się na skrzyżowaniach z torami
tramwajowymi. Skoczkowie narciarscy, gdyby tylko zechciało się im
do Łodzi przyjechać, mogliby tam urządzać rozgrzewki, a może i
nawet ustanawiać rekordy w skali światowej. Wykładając na kuchenny
stół “złote runo” cieszyłem się bardziej niż
planowałem, kto raz bowiem skosztował wiejskich specjałów
przez całe życie będzie za nimi tęsknił podczas konsumowania
produktów firmowych zawierających czasami aż 70% mięsa**.
* Tytuł powieści Roberta Gravesa opublikowanej
także jako Herkules z mojej załogi
Komentarze : 10
Moto-Cenzor-> Chętnie przysposobił bym opcję samochód... gdyby jej druga, lepsza połówka nie zagarnęła ;)
No dobra, ostatnio zrobiłem sobie dwie relaksacyjne rundki wokół komina (po około 80 km) jak było 12 stopni :) I było nawet ok.
Rękawice to akurat mam cieplutkie :)
Co do tłoczenia się w MZK z "tłumem", zgadzam się, czasem mam tę "przyjemność", z tym, że najczęściej rano wybieram jednak opcję: samochód :)
Moto-Cenzor -----)> Zgadzam się z _ZHC_: lepiej trochę zmarznąć niż się tłoczyć w stali z innymi. Poza tym podczas jazdy miejskiej marznie się inaczej niż w trasie. 9 stopni dla dobrych ciuchów to żaden problem. Pozostaje tylko kwestia rękawiczek -podgrzewane manetki, albo elektryczne rękawice, innej opcji na dłuższą drogę nie ma. 15 stopni, powiadasz? Rzeczywiście, zmarzluch jesteś. :-)
_ZXC_ ----)> Też chciałbym wyprawiać się tak często, jednak z wielu względów nie jest to możliwe.
EasyXJRider ----)> Angielskie śniadanko pyszne, choć chyba nie do końca zdrowe, a przynajmniej podczas długoterminowego zażywania. Od dawna przecież wiadomo, ze regularnie przyjmowane zdrowe jest tylko piwo.
-> Moto-Cenzor: Przyjemnie to nie jest, ciepło tym bardziej ale lepsze to niż jazda z żulami w komunikacji miejskiej :)
No sorrry, wybaczcie, ja Was podziwiam, jak piszecie, że 9 stopni to spoko, minus dwa też ujdzie itp. Dla mnie przyjemna jazda kończy się gdzieś około plus 15 (zależy jak mocno wieje), fakt, że nie mam super ciuchów (zwykły moto-komplet Bulletproof z wszytymi ochraniaczami i wpinanymi podpinkami oceplającymi) i nie jestem do bólu zdesperowany aby jeździć do zimy albo i o jeden dzień dłużej :)
A może zmarzluch jestem po prostu :)
W każdym razie ciepełka życzę w te zimne poranki, które się pojawiły :)
->sniadanie: Po "złote runo" jeżdżę regularnie raz w miesiącu. Liczy się tylko 100% mięsa w mięsie i nic innego ;)
->EasyXJRider: dzisiejsze -2'C w Bydgoszczy rano nie było większym problemem. Grunt to dobre ciuchy. Ps. kojarzę Cie z "sobotniej szkółki". Pozdrowienia
->Śniadanie: Twoja teoria o "codobrewiedzeniu" po drugiej stronie kanału może i trzymałaby się jakoś, gdyby nie "full english breakfast"...
->Moto-Cenzor: Dziewięć stopni to całkiem znośnie! No nie mów, że to Cię odstraszyło...
Jak dla mnie, dyskomfort pojawia się poniżej +4, głównie związany z dramatycznym pogorszeniem przyczepności i niewydolnością wentylacyjną kasku.
Moto-Cenzor ----)> Miałem niemal cały czas 10 stopni, ale ciuchy zdały egzamin. Na pewno jeszcze sobie gdzieś jesiennie polatam, choć zdecydowanie obiorę kierunek południowy, górski.
The Pole ----)> Cześć! Też chciałbym mieszkać nad morzem, choć preferuję gorące rejony świata. Rzeczywiście, sympatyczna zbieżność. Co do Yamaha Custom w UK - wiem, że sprzedało się go tam wiele, a na pewno więcej niż w Polsce. Anglicy wiedzą, co dobre. :-)
A ja dla odróżnienia - w rzeczoną niedzielę nie wybrałem się jednośladem na planowaną, 150 kilometrową wycieczkę do rodziny. Prognozy dla środkowej Polski mówiły o słonecznym, bezdeszczowym dniu i 15 stopniach "ciepła" a życie pokazało, gdzie można sobie takie prognozy włożyć. Przed samym wyjazdem spadł u mnie deszcz, było pochmurno z większymi przejaśnieniami a termometr w samochodzie (którym ostatecznie się wybrałem) wyświetlał większość drogi cyferkę 9,5. Tak więc może i dobrze, że ten deszcz spadł i mnie zniechęcił, bo zmarzłbym zapewne na kość, pomimo iż planowałem ubrać na siebie to i owo.
A co do uroków "gierkówki" na opisywanym odcinku, potwierdzam: nuuuuuda. Z kolei odnośnie tzw. prawdziwej, wiejskiej kiełbasy, wybacz i nie obraź się, ale nigdy mi nie smakowała, choć wiem, że jest tam 100 % mięsa w mięsie. Niestety smakuje mi bardziej ta ze sklepu, z konserwantami, solą, wodą, trocinami i wszelakim chemicznym świnstwem :)
Witam!
Usmiech mi wciaz gebe wiaze, jako ze rowniez w niedziele, rowniez na "yamah'u", rowniez na YBR, rowniez Custom, rowniez wybralem sie na wies. Z tym, ze moja wies to rozlegla farma w okolicah Scarborough, okolo 132 mil (ok.215 km) od obecnego miejsca zamieszkania, ktora jes w posiadaniu ludzi ktorzy niegdys bardzo mi pomogli dajac mi tam prace. Moje zlote runo zas to 29 letnia...whiskey, jaka mi sprezentowano na droge powrotna, na szklaneczke ktorej zapraszam gdyby kiedys Ciebie yamah'em na wyspe ponioslo.
Pozdrawiam
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)