18.06.2013 07:00
"Wieje nam w oczy wiatr" *
Droga
Pojechałem do Ustronia. Dął delikatny wiatr nawiewając owady wprost na moją blendę zamieniając ją dość szybko w grobowiec wielu istnień. Malowniczość znanej mi dość dobrze trasy znów okazała się bezdyskusyjna. Leciałem zadowolony i zrelaksowany, licząc, że w takim stanie dotrwam do końca ekskursji. Krajowa 52-ka pustawa. Kolumienka samochodów jadących przede mną zgodnie z przepisami wzruszyła mnie niemal do łez.
Senność wiosek, niedzielność kościołów, pokościelność sklepów z piwem, odświętność mieszkańców, kolejki do lodziarni… wpadały mi w oczy najróżniejsze obrazy i za nic nie chciały z nich wypaść.
Camping
Pięćsetka?, na campingu usłyszałem pytanie zadane z ewidentnym kresowym akcentem. Ku mojemu zaskoczeniu pytającym okazał się być mniej więcej pięćdziesięcioletni Ślązak z wąsem, konkretnie katowiczanin. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że mój Yamah jest stodwudziestkąpiątką, z czego obaj jesteśmy zadowoleni, bo nie trzeba wiele płacić za benzynę.
Na kupnie jestem, usłyszałem, ścigacza. Sześćsetpięćdziesiątki.
Czym prędzej uciąłem dyskusję, bo już zapachniało wieczorną wódką, którą musiałbym z pewnością pić, bo ciężko byłoby się wymówić komuś, kto marzy o sporcie i poprawia wąsa. Tak czy inaczej rano miałem być trzeźwy, a zadając się z przyszłym motocyklistą narażony byłbym na nietrzeźwość.
Z niemałą wprawą rozbiłem namiot i ruszyłem na wędrówkę, która zawieść mnie miała bliżej chmur.
Czarodziejska góra
Czantoria, jaka jest, wie każdy, kto ją odwiedził. Ci, którzy mają o niej mgliste pojęcie podpowiem tylko, że na szczyt można wjechać kolejką, co jest praktykowane nagminnie, choć można także wdrapać się przy pomocy własnych mięśni, co zadowala – tak wynika z moich obserwacji – niewielki procent populacji.
Pisałem o tym w ubiegłym roku, więc powtarzał się nie będę. Dodam tylko, że 100 gram frytek kosztuje 5 złotych, a za trzy placki ziemniaczane właściciele szczytowego gastro biznesu życzą sobie złotych 12, co jest poniekąd zrozumiałe, bo konkurencyjne budki również dyktują podobną cenę.
Wojerysta
Po zejściu na dół, pokrzepieniu się zupą w proszku oraz konserwą rybną** zainstalowałem się pod sklepem, rozpocząłem sączenie browaru i jednocześnie zabawiłem się w spottera z bardzo prostej przyczyny: uwielbiam jeździć, ale z radością przyglądam się jak jeżdżą inni, bo przecież w taki sposób również wiele można się dowiedzieć o świecie i zaludniających go istotach.
Latały sprzęty wszelkiej maści, a przez godzinę śmignęło mi ich kilkadziesiąt, co specjalnie mnie nie dziwiło. Kilka kilometrów dalej przecież zaczyna się malownicza Przełęcz Salmopolska naszprycowana zakrętami, jak rasowy pechowiec nieszczęśliwymi zbiegami okoliczności i tam to właśnie wszystko leciało, aby – że tak powiem – swoje przelecieć.
Latające ryby
Wieczorem rozsiadłem się nad krystalicznie czystą Wisłą, która płynie hen hen, ku dróżkom i drogom Polski północnej. Za sprawą skaczących w górę pstrągów, słońca niknącego cudnie za linią drzew wlewała się na moje znużone serce czysta radość, a wszystkie problemy trywializowały się do jakichś mało znaczących bzdurek, z których kiedyś, gdzieś, być może, ulepią się większe zmartwienia, ale tym nie chciałem się przejmować.
Wsłuchany w szum wody, plusk ryb oraz w ptasie trele dumałem nad faraonem odszczepieńcem, Echnatonem, który wyparł się odwiecznego egipskiego boga Amona, zastępując go nikomu nieznanym i jak się ostatecznie okazało nikomu niepotrzebnym Atonem.
Usnąłem potem jak dziecko.
Śniadanie
Konserwa tyrolska skonsumowana o 6 rano wśród śpiącego i trzeźwiejącego campingu okazała się prawdziwym błogosławieństwem. Słońce już rozpoczęło swoją codzienną paradę, a ja z niechęcią zacząłem zwijać obozowy majdan, aby następnie udać się na szybką S1 całkiem rozsądnie nazywaną Gierkówką, która miała poprowadzić mnie do 52-ki, skąd do domu miałem już naprawdę blisko.
*"Dygoty", Strachy Na Lachy
**Owszem, mogłem zjeść w istocie niedrogi obiad w restauracji, ale pod namiotem to, czego nie jadam zazwyczaj w domu smakuje mi wybornie, a przede wszystkim pachnie dzieciństwem, choć do konserw turystycznych z tamtych czasów dzisiejszym "wyrobom" naprawdę daleko.
Komentarze : 4
Właśnie, te konserwy, ta fascynacja nimi na początku wypraw i te tydzień późniejsze na nie utyskiwania i ostateczne tęsknienie za tym klimatem przez jesień i zimę.
Tak czy inaczej - dobra Turystyczna wciąż potrafi porządzić.
Paprykarz i konserwy rybne też. :-)
Ostatnie zdjęcie przywołuje takie oto wspomnienie: prawie dwa miesiące przeżyte na paprykarzu, śledziach w oleju i specjalu.
Ech, to były czasy, człowiek nawet nie wiedział, jak dobrze miał...
Pod namiotem wszystko nabiera innych smaków:) a zwykła zupka chińska smakuje niczym w drogiej restauracji. To właśnie piękno podróży!
(...)a zadając się z przyszłym motocyklistą narażony byłbym na nietrzeźwość(...). -> hehehe. dobre !
Wielki + za konserwy
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)