18.03.2013 07:18
Wyścig Śmierci
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że śrubki w jeszcze nie zrodzonych Yamahah dokręcać będą rodziny aktywistów Al Kaidy zamiłowanych w troszkę innych konstrukcjach potrafiących przemianować gmachy, autobusy i pociągi w płonącą breję.
Czy mi to przeszkadza? Absolutnie.
Przypomina mi to tylko o jednym – są kraje, których prawdopodobnie nigdy nie uda mi się odwiedzić motocyklowo, choć bardzo bym chciał. Wywołuje też smutek**, bo tak się składa, że moja uzasadniona ciekawość świata oraz podziw i szacunek zarówno dla jego niezwykłości, jak i rozmaitych kultur reprezentowanych przez jego mieszkańców wyzwala we mnie chęć dotknięcia oraz pragnienie doświadczenia.
Wydarzyło się to niedawno, kiedy wszystkim wydawało się, że jest wiosna, choć nie było to do końca prawdą. Stałem na światłach tęskniąc za południowymi krajami, które będę mógł odwiedzić oraz szufladkując w lewej półkuli wiadomość dotyczącą spakistanienia japońskiej firmy. Stałem tak jak to zazwyczaj na światłach się stoi: z przodu. Po chwili pojawił się On, na skuterowej pięćdziesiątce, jakich wiele po ulicach się pałęta. Spojrzał na mnie, a we wzroku – muszę to przyznać – miał lekki obłęd, choć może tylko mi się tak zdawało.
Przez chwilę odniosłem wrażenie, że to człowiek z bloku obok dość niedawno wypuszczony na przepustkę ze szpitala psychiatrycznego im. Dr Aleksandra Babińskiego w Kobierzynie, jednak po chwili poddałem tę niedorzeczną teorię w wątpliwość i zrozumiałem, że mam do czynienia z zupełnie nowym, nieznanym mi dotąd rodzajem Dawcy.
I tak patrząc to na mnie, to na czerwień światła, manetką zaczął kręcić, a kiedy tak kręcił, wzrok jego jakby jeszcze większym obłędem emanował, a gapić się to na mnie, to na czerwony kolor nie przestawał. Dlaczego ty mnie tak kręcisz, pomyślałem, skoro przecież choćbyś chciał to niewiele ukręcisz, bo tak mówi fizyka, o której w istocie niewielkie mam pojęcie. A on dalej kręci i we mnie się wgapia. Kiedy zabłysnęła zieleń po nakłaniającej do ostrożności żółci, wystartował z całym zapasem mocy, jaki podczas kręcenia ustanowił. Ruszyłem za nim, mimo iż nic manetką nie kręciłem, bom jest z natury skąpy.
Następne światła były czterysta metrów dalej. I znów stało się dokładnie to: on z mojej lewej wszystkie moce z silniczka kręceniem uwalniał i wgapiał się we mnie spojrzeniem obłąkanym, a teraz dodatkowo triumfującym – wygrał przecież „street race”.
W wyśmienitym humorze jechałem za skuterem, udając, że szybciej nie mogę, co najwyraźniej też wprawiło w dobry nastrój mojego ulicznego „konkurenta”, który przecinał powietrze mając jakieś 1165 km/h braku do prędkości dźwiękowej, o czym z pewnością wiedzieli także Bóg, Honor i Ojczyzna.
I znów zatęskniłem za dalszymi podróżami, za gorącym południem, za krajami, gdzie wrząca krew mieszkańców nakazuje im celebrować uliczną ekwilibrystykę nierzadko dającą się porównać wyłącznie do królika wyciąganego z kapelusza przez zręcznego prestidigatora. Tak, prawda, zdecydowanie lepiej jeździło mi się na emanującym nierzadko szaleństwem południowym asfalcie, niż po spiętych i wiecznie czymś zestresowanych drogach polskich.
*Doskonałość tego obrazu psuje jedno: przedstawiono w nim wyłącznie rację jednej strony, amerykańskiej, a z tego, co mi wiadomo, świat nie jest i nigdy nie był amerykański. I mam nadzieję, że takim się nigdy nie stanie.
**To naprawdę przykre, że najbliżej Hindukuszu byłem w grze "Medal of Honor" wspólnie z operatorami Królikiem, Matką, Voodoo i Klechą.
Komentarze : 9
->Klurik: Pewnie, że można, ale ileż można? ;) Nawet najbardziej ulubiona trasa kiedyś traci swój pierwotny czar. Wiadomo, że do pewnych rzeczy się wraca raz na jakiś czas, ale to się tyczy sentymentalnych "dziadków". Współczesne pokolenie graczy jest skazane na badziewie.
->Śniadanie: O głębszych korzeniach, to naprawdę głęboki temat. Podobnie jak np. historia wzajemnych relacji między USA a Iranem.
Gdyby autorka próbowała pokazać racje drugiej strony, to Oscara nie byłoby ani jednego, ponieważ film by w ogóle nie powstał.
Oczywiście zgadzam się, że świat składa się nie tylko z rzeczy wielkich i mądrych, a odrobina bardziej pospolitej rozrywki nie zaszkodzi. Ale gdzieś trzeba postawić granicę.
Klasyczne Medale i bliźniaczy Call of Duty jednak przybliżały jakiś kawałek historii, podczas gdy najnowsze odsłony polegają na masowej eksterminacji anonimowych kukiełek w turbanach, na terenie fikcyjnego arabskiego państwa. Ty, ja i nam podobni zauważą, że gdzieś się zagubiły racje tej drugiej strony, że oni też chcą żyć. Ale większość publiki łyknie tą papkę bez refleksji, a to już może mieć i ma przełożenie na postawy spotykane w życiu pozaekranowym. Zwłaszcza, gdy publika młoda i będąca dopiero na etapie kształtowania światopoglądu.
klurik ---)> Dlatego w trylogii "Złoto Gór Czarnych" Szklarskich trzymałem stronę Dakotów.
EasyXJRider ---)> Ja też się nie samookaleczam z powodu marzeń podróżniczych, których nie uda mi się zrealizować. Jestem z natury refleksyjnie usposobiony i czasem nad tym i owym rozmyślam, słusznie podejrzewając, że stawia mnie to troszkę wyżej od mojego Yamaha, który myśli wyłącznie o jednym.
"Wroga numer jeden" nie nazwałbym kinem wielkim, choć z pewnością do wielkiego pretendującym. Naprawdę, polecam!
gronostaj ---)> Myślę podobnie o rozgrywce USA vs Al Kaida, to wszystko ma znacznie głębsze korzenie.
Jak już zaznaczyłem - zabrakło mi w tym filmie właśnie dogłębnego sportretowania przywódców Al Kaidy, motywów nimi kierujących, etc.
"Syriana", "Koriolan" - doskonałe kino.
Co do gier: te zawsze były różne, jak wszystko na tym świecie. Mądre i głupie, graficznie wybajerzone i siermiężne. Grywalne i te, które grywalnością nie grzeszyły. "Medal Of Honor" jest grywalny i dostarcza rozrywki, może nie intelektualnej, ale jednak. Świat przecież nie składa się wyłącznie z rzeczy wielkich i mądrych.
Amerykanie to uwielbiają prawa człowieka, wolność słowa, równouprawnienie i świętą własność, a walczą z nielegalnymi imigrantami odkąd wybili i wysiedlili dostatecznie dużo Indian i wykorzystali dostatecznie dużo Murzynów.
http://www.serolink.org/jeff/pack.gif
@gronostaj
Nie prawda, te czasy nie minęły. Przecież w każdej chwili możesz odpalić starą grę, lub stary komputer.
->Śniadanie: Jakoś nie jestem w stanie zmusić się do oglądania historii, co do której mam poważne zastrzeżenia. Cali Amerykanie: niby tak kochają prawa człowieka i równouprawnienie, a jednocześnie nie widzą niczego złego w mordowaniu ludzi śpiących w innym, suwerennym państwie.
Że to zły człowiek był? Nieważne - naruszono pewne standardy, których powinno przestrzegać cywilizowane państwo. Zresztą, tenże sam człowiek był "w porządku", gdy zabijał Rosjan, z inspiracji CIA... A teraz akt zabicia go, jakby to mogło wrócić życie ofiarom WTC, jest gloryfikowany patriotycznym filmem, mającym poprawić morale narodowe po wycofaniu się z Iraku i Afganistanu z podwiniętym ogonem. No jakoś nie jestem w stanie tego strawić.
Jedyne, co mnie lekko zainteresowało, to ogon tajemniczego śmigłowca, rozbitego w czasie ataku. Ciekawa rzecz :)
Przypomniały mi się dwa inne filmy, mniej więcej w temacie, które zrobiły na mnie równie pozytywne wrażenie, co The Hurt Locker: Syriana i Koriolan.
->EasyXJRider: Prawdę powiedziawszy, wiele nie tracisz. Rzadko chodzę do kina, ponieważ większości produkcji nie da się oglądać i nieczęsto znajduję coś w repertuarze, co jest mnie w stanie na tyle zainteresować, żebym kupił bilet.
W dziedzinie gier jest jeszcze gorzej: 100% efektów i grafiki - zero myślenia, zero treści, a jeżeli nawet jakieś treści się pojawiają, to jeżą włosy na głowie. Było w historii gier kilka perełek; takich opowieści, w których można było wziąć udział, które wywoływały nastrój i nawet czegoś uczyły, ale te czasy bezpowrotnie minęły.
Gdybym miał żałować rzeczy, które chciałbym, a nigdy nie zrobię, to resztę moich dni spędziłbym na żałowaniu. Uda się - dobrze, nie uda się - drugie dobrze. Tyczy się tez podróżowania.
Medal of Honor - nie grałem i nie żałuję. I nie mam pojęcia o filmach, o których dyskutujecie. Wychodzi mój brak obycia z wyższą (chyba) kulturą.
A startując ze świateł zawsze jadę swoim tempem, niezależnie od tempa otoczenia ruchomego.
Jaśnie Pan ---)> :-)
gronostaj ---)> Mimo wszystko nowy film Bigelow bardzo Ci polecam. Jak dla mnie rzecz doskonała przy pewnym braku, o którym wspomniałem wyżej.
Zapomniałem przez zimę, że posiadam rower i uwielbiam z niego korzystać.
Moto-cenzor ---)> Miałem na myśli Medal Of Honor 2010, choć - przyznaję - pierwsze części cyklu bardzo miło wspominam.
Uwielbiam nieść radość mieszkańcom naszej pięknej planety. :-)
Język i forma 5.0 :D
Choć poprzedni oscarowy obraz tej samej reżyserki, The Hurt Locker, zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, to najnowszego dzieła nie widziałem i nie mam najmniejszego zamiaru tego zmieniać.
Zdziwić, to się ja zdziwiłem, gdy pewnego razu, bez większych problemów, udało mi się wyprzedzić skuterzystę... terenowym rowerem.
Prawdziwi kozacy ścigają się właśnie rowerami, bo co to za satysfakcja, że czarną robotę odwaliły konie mechaniczne? ;) Nawet nie musi być spod świateł, wystarczy, że pod wiatr...
Medal of Honor - też w to grałem (w pierwszą i drugą część), bardzo wciągające. Chyba najgorsze było zdobycie Omaha Beach, wrażenia prawie jak w filmowym Szeregowcu Ryanie :)
Odnośnie wyścigów spod świateł - cóż, zawsze znajdzie się jakiś pseudo-mistrz prostej "chętny" na ściganie. Dobrze zrobiłeś, że odpuściłeś. A przy okazji chłopakowi na pięćdziesiątce dałeś odrobinę radości :)
Choć czasem można się mocno zdziwić, jak się trafi na pięćdziesiątkę - ale stuningowaną :)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)