23.12.2013 10:29
Wszyscy będziemy Dzikimi Wieprzami
Jeździły Wieprze motocyklami nie próbując specjalnie dorabiać do tego jakiejś większej ideologii. Całkiem zresztą słusznie. Sikali wspólnie przy drodze, z równą solidarnością pozwalali sobie obijać pyski, a kiedy mieli już obite, łoili browary, a te z kolei powalały ich.
Wspólne wypady były odskocznią, od tego co jest, ale i też bolesnym uświadomieniem faktu, że każda podróż kiedyś musi się skończyć. Żyć i jeździć, mówią niektórzy, z siodła nie zsiadać, konia popasać z rzadka, mieć w każdym motelu gibkie dziewki, wiatr we włosach i horyzont przed sobą. I zawsze magicznych kilka dolców na dwa głębsze. Jasna sprawa. Ktoś jednak mógłby w tym miejscu wtrącić, że to co nagminne, bardzo prędko traci swój urok, staje się rutyną i nagle okazać się może, że ucieczka do wolności przemieniła się w zniewolenie.
Dopadły mnie takie rozważania całkiem niedawno: podczas lektury wspominków moto-podróżników z różnych krajów świata. Niektórzy od kilku lat w trasie. Niezmiennie przed siebie, nigdy do tyłu. Czasem w bok, ale i też na przełaj. Pozazdrościć? I tak, i nie. Chyba nie chciałbym jednym ciągiem objechać naszej ziemskiej gałki: za dużo wrażeń na raz, zbyt wiele cudów, dziwów, aby umysł zdążył wszystko należycie docenić i zarejestrować. Hurtowa konsumpcja piękna oprócz niekwestionowanych zalet ma jedną, dyskredytującą ją w moich oczach wadę: jest hurtowa.
Ostatnia moja podróż trwała 36 dni i było to doznanie absolutnie genialne, choć z pewnością generujące zmęczenie odrobinę większe niż podczas leżakowania na plaży w Szarm el-Szejk, gdzie raz na czas zabłąkany rekin dziabnie w łapę niemiecką turystkę ku wielkiej uciesze medialnych oczu świata. Cieszyłem się z powrotu uznając, że dwumiesięczna przygoda byłaby szczytem możliwości dla mojego odczuwania niezwykłości, o jakie w drodze bardzo łatwo.
Zmierzam jednak do tego, że całkiem niedawno, kiedy nie leżałem na żadnej plaży, a rekin nikomu nie dobierał się do zadka, doszły mnie słuchy o filozofii motocyklowej. Zadumałem się, zapadłem się w siebie w czym mam niejaką wprawę i bardzo prędko obmyśliłem, co następuje: nie za bardzo na filozofii motocyklowej się wyznaję i nie wiem tez cóż mógłbym o niej wzniosłego powiedzieć, ale to chyba musi być coś w stylu światopoglądu Dzikich Wieprzy: harować, mieć wzloty i upadki (z przewagą tych drugich) oraz kumpli do wypadów dłuższych i dalszych. Ale mogę się mylić.
Zamiast dalej rozważać zbyt trudne jak na niedzielę zagadnienia, zaplanowałem pojechać motocyklem na narty, czego jeszcze nigdy nie robiłem, choć przypuszczam, że nie byłbym w tym działaniu pionierem. Migały mi przed oczami wstęgi podgórskich szos i kusiły do krótkiego, trzydziestokilometrowego przelotu do najbliższej stacji narciarskiej. Nie ruszyłem ostatecznie, ale gdybym dosiadł Yamaha z pewnością rozważałbym, kim jestem wg filozofii motocyklowej: motocyklistą czy narciarzem?
PS. Wesołych Świąt!
Komentarze : 4
->Śniadanie & Klurik: Narciacyklistą!
A tak wogle, to ja widziałem takich, w Finlandii. Nawet zrobiłem sobie szkic ich uchwytu do przewożenia nart na notongu!
komi ----)> Obejrzałem, doceniłem, bardzo mi się podobało. Nie wyglądało, żeby zmarzły mu ręce mimo braku rękawic. Pewnie przyzwyczajony. Najlepszego w Nowym Roku!
klurik ----)> :-)
YT -> "John Cunningham Climbing Ben Nevis 1976". Skoro można na wspin zimą, to i pewnie na narty można :) PZDR. komi.
P.S. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)