25.02.2013 12:20
No to jadziem!
Poza tym z niejakim smutkiem stwierdziłem, że niewiele się zmieniło na tej naszej ziemskiej gałce, a i z pewnością niewiele się zmieni w latach kolejnych: w Mali będą jeździć chińskimi motocyklami w towarzystwie rosyjskich karabinów, nie będziemy wiedzieć jakich sprzętów dosiadają w Korei Północnej i czy mogą się z tego cieszyć, a my, Motocykliści Rzeczpospolitej celebrować będziemy doroczne święto radosnego powrotu na drogi, który – nie trzeba być Kasandrą – nie dla wszystkich skończy się tak jakby tego chcieli.
Piszę te słowa na trzy godziny przed wybudzeniem ze snu mojego wiernego przyjaciela i sługi, Yamaha, którego radość z ponownej możliwości przecinania małopolskiego świata z całą pewnością okaże się radością podręcznikową, a także dwie godziny po powrocie z zakupów z jednego z hipermarketów, gdzie rozstawiono już motorowery i skutery wyprodukowane w kraju przez jednych uznawanych za interesujący, przez innych godny zaledwie przebąknięcia.
Jestem zadowolony, bowiem oto odnajdzie kres moja tęsknota za motocyklowaniem, a kolejna zima mojego życia powoli zamienia się we wspomnienie. Jestem w tym zadowoleniu także niezadowolony, gdyż nagle uświadomiłem sobie z obezwładniającą precyzją banał rządzący naszym życiem: każda minuta przybliża nas do nieuchronności, przez którą rozumieć należy ostateczne rozwiązanie kwestii życiowej, jakiemu wszyscy bez wyjątku podlegamy.
Do czego tak nam się zawsze spieszy: na drodze i w życiu? Po co pragniemy nadać prędkości minutom i godzinom, zamiast brać je w ich powolności, a nawet w spowolnieniu, chłonąć, smakować…
Nie. My, jeśli idziemy, to na czerwonym. Jak jedziemy, to z prędkością dźwięku. Tylko umierać chcemy troszkę później, choć na pewno nie wolniej.
Z każdą chwilą robię się starszy, choć specjalnie się tym nie przejmuję, wiedząc, ze wraz ze mną starzeje się kilka miliardów istot poruszających się w pozycji pionowej zamieszkujących najdziwniejszą z planet. Z każdą minutą coraz dosadniej pojmuję, że pośpiech bywa zły, choć czasem jest po prostu niezbędny i niespiesznie wzdychając do chwili, kiedy otworzę garaż, postanawiam trochę zwolnić.
*Chyba.
Komentarze : 7
Jadziem już dzień czeci. Nawet dzisiaj miałem okazje na buspasie przejechać policjanta, ale grzecznie ominąłem bo jakby nie miał pretensji żadnych do mnie.
Moto-cenzor ---)> Statystyki zaczęły się niekorzystnie piąć w górę jakiś miesiąc temu, kiedy przez kilka dni zapachniało wiosną. Rzucił mi się w oczy jeden nagłówek. Co zrobić? To, że będę się powoli w ruch wdrażał i kręcił na placu ósemki nie uchroni mnie przed nieuchronnym, jeśli Los zadecyduje je w moją stronę wyekspediować.
A na ulicach, fakt, wciąż brejowato.
gronostaj ---)> A tu się nie zgodzę. Szczęśliwy Yamah oznajmił mi, że dość już miał tych sprośności sennych i zamarzył o rzeczywistości, a zwłaszcza o tej Suzuce, co ją kilka razy widział.
Śniadanie, wiem, że Cię już nieodparta chęć jazdy dopadła, jak większość z nas, ale chyba jeszcze trochę za wcześnie za wybudzanie sprzętów z zimowego snu. Za oknem (u mnie) roztopy, śnieżna mokra breja, resztki solanki i błota, zimno, szaro, ślisko. Tak więc szkoda sprzętu brudzić i siebie ziębić, ponadto co to za przyjemność w taką pogodę jeździć. Sam napisałeś, że nie ma się co spieszyć i "pojmuję, że pośpiech bywa zły". Cierpliwości. Wszak to dopiero końcówka lutego. Niestety.
Twoje zdanie: "Motocykliści Rzeczpospolitej celebrować będziemy doroczne święto radosnego powrotu na drogi, który - nie trzeba być Kasandrą - nie dla wszystkich skończy się tak jakby tego chcieli" skojarzyło mi się z corocznymi wiadomościami z pierwszego ciepłego wiosennego weekendu, w których podają ile wypadków jednośladów było i ilu motocyklistów zgninęło na starcie nowego sezonu. Może więc nie ma się do czego tak spieszyć ?
To, że w dalekiej i słonecznej Australii przedwcześnie zaczął się sezon na Superbajki, wcale nie oznacza, że i na półkuli północnej trzeba dać się zwariować i śniące, o... różnych takich tam, Yamahy wybudzać ;)
UWAGA! RELACJA NA ŻYWO!
I stało się: wybudzony Yamah rzucił mi się na szyję, po czym popłakaliśmy się szczerymi łzami. Kiedy już się wypłakaliśmy, Yamah natychmiast wyraził gotowość zawiezienia mnie "gdziekolwiek zechcę".
I tu nastąpił dramat.
Okazało się, że śnieg zdrowo zalegający na podjeździe do garażu o kącie mniej więcej 30 stopni jest zdradziecki, a jego warstwa jest trudna do ruszenia plastikową łopatką, w którą byłem wyposażony. Nie miałem serca bawić się ze śliskością: zjechać, pół biedy, wjechać - gorzej, przy czym muszę zaznaczyć, że miejsce mam ograniczone, gdyż większość garażu zajmuje samochodzik mojego brata (jak on się tym nie wstydzi jeździć?).:-)
Z żalem nie odpaliłem nawet Yamaha w celu nie robienia sobie apetytu naprawdę pięknie dźwięczącym silnikiem (jak na 125-kę).
I to właściwie tyle. Jutro, albo pojutrze będzie lepiej.
EasyXJRider ---)> Yamah przesyła serdeczne pozdrowienia.
Czyli, śpiesz się powoli. Dla tego mi się nigdy i nigdzie nie śpieszy, bo nie lubię niczego robić powoli.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)