02.12.2013 07:53
Czarna niedziela
Od wielu lat żyję w globalnej wiosce i nie muszę już czekać na wymęczoną przegrywaniem kasetę video, aby dowiedzieć się, jak wygląda ściganie się na Isle of Man, choć nie wiem czy mi się to aż tak bardzo podoba. Tzn. globalna wioska, nie TT. Czasem jednak przypominam sobie, że w chmurach cybernetycznej osady przechowuję to i owo, przy czym muszę podkreślić, że na samym początku podchodziłem do tego z nieufnością.
Tuż po tym, jak dowiedziałem się z nagłówków wiadomości pewnej agencji informacyjnej, jak potworną istotą jest człowiek i znów nie odnalazłem choćby śladu planetoidy zmierzającej ku Ziemi, aby ostatecznie rozstrzygnąć wszystkie spory i konflikty zbrojne, otworzyłem pewien folder chmurze, która tym tylko różni się od innych, że stanowi moją własność, a przynajmniej chciałbym, żeby tak było.
Zobaczyłem światło, dużo światła, autostradę, serbską granicę, wspomniałem detonujący się we mnie entuzjazm będący nieodłącznym elementem początku każdej wyprawy. Ponownie zacząłem żałować, że nie pstryknąłem zdjęć bezdomnym pieskom biorącym na litość kierowców z wielkim zresztą powodzeniem. I nagle w tym niezwykle mile grzejącym bałkańskim słońcu ujrzałem Royal Star od Yamahiego w towarzystwie polskich motocyklistów, których imion, niestety, zapomniałem.
To było bardzo sympatyczna wymiana zdań. Ekipa z Nysy leciała do ateńskiego Pireusu, a stamtąd planowała popłynąć na wyspę Kos, która podobnie jak wszystkie greckie wyspy ma do zaoferowania oprócz oczywistego lazuru morza także góry, a wśród nich dziesiątki kilometrów serpentyn, o jakich marzy się podczas zimowej jazdy na łyżwach.
Po krótkiej wymianie zdań ruszyliśmy każdy w swoją stroną, mimo iż byliśmy na autostradzie i jechaliśmy w tym samym kierunku, co z pewnością wydać się może dziwne. Bardzo prędko moi chwilowi towarzysze przemianowali się w znikające punkciki i ostatecznie pozwolili wchłonąć się horyzontowi.
I kiedy patrzyłem na to zdjęcie, a także na inne, zacząłem nawet myśleć, że znalazłem jakieś światło w tej czarnej niedzieli i gotów byłem zapomnieć o wyczekiwanej planetoidzie, co więcej, zaćmiło mi się przez kilkadziesiąt sekund, że rasa ludzka to jest jednak coś… Bardzo prędko zmieniłem zdanie, kiedy uświadomiłem sobie, że jeżdżący na chińskich 125-kach syryjscy rebelianci rżną i tną, a ich rządowi oponenci odpowiadają tym samym, że francuskie wojsko znów zmierza ku Afryce walczyć o pokój, że…
PS. Motormania opublikowała drugą część mojej relacji z wakacyjnej przygody:
Pierwsza część relacji:
O filmach, literaturze oraz o turystyce motocyklowej piszę tu:
drogiszerokie.blogspot.com< /span>
Komentarze : 3
Nigdy nie interesowałem się życiem prywatnym Paula Walkera, podobnie jak nie zajmuje mnie życie osobiste innych aktorów, piłkarzy i moich sąsiadów.
Z ciekawości jednak poczytałem troszkę o Walkerze - był bardzo zaangażowany w działalność charytatywną i podobno w zadku swoich samochodów miał status gwiazdy, a przynajmniej takie o nim chodziły słuchy. Zwykły chłopak, który zamiast wzbogacać meksykańskie kartele, uszczęśliwiał tych, którzy szczęścia mieli mniej od niego. I jeszcze bardziej polubiłem Walkera.
klurik -----)> Widziałem jednak na pewnych amerykańskich filmach fabularnych (nie mam tu na myśli XXX), że pasażerki jednak prowadzą czasem zabiegi zagrażające życiu kierowcy oraz - rzecz jasna - samej pasażerki.
EasyXJRider ----)> Nie pocieszyłeś mnie z tymi planetoidami. Tak, będę miał nadzieję.
Jazdy próbne sportowymi samochodami mają tendencję do kończenia się na pierwszych stronach gazet. Właściwie to ciekawiej by było, gdyby w mediach można było zaistnieć biorąc taki sprzęt na jazdę próbną i wracając w jednym kawałku.
Pasażera akurat ciężko mi obwiniać. Choćby skały srały, to kierowca odpowiada za to co się dzieje.
To rzeczywiście smutne, gdy na "memoriale" ginie jego uczestnik. Coś jakby hołd ostateczny... Podwójnie smutne.
Paul Walker, nikt nie potrafił zmieniać dziesięciu przełożeń w sprincie na 1/4 mili, jak on.
A sądząc po pozostałościach auta, nie wiem, czy jest czego żałować, nawet, jeżeli był tylko pasażerem. U nas był taki jeden, co rozbił ferrari i jakoś nie było mi szkoda ani jego, ani pasażera. Ale ja taki spaczony jestem.
A co do planetoidy, to żyj nadzieją, większości z nich nie jesteśmy w stanie wykryć.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (80)
- Turystyka (7)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)